poniedziałek, 14 lipca 2014

Bo.

Kiedy Mał-żona wraca do domu, to krzyczy. Bo w kuchni nie posprzątane. Bo od rana łóżko nie pościelone. Bo kolacja nie zrobiona. Bo lekarstwa nie podane. Bo schody zakurzone. Bo pranie nie wywieszone. Bo zabawki porozrzucane. Bo żarówka nie wymieniona. Bo nie ma siły. Bo ma nadgodziny. Bo zamiast tylko chodzić na staż, biega do szpitala a potem do pracy i w 3 godziny nadrabia 8. Bo głowa pęka w szwach. Bo żołądek się buntuje. Bo nie pamięta kiedy ostatnio wsiadła na rower. Bo benzyna podrożała. Bo spiesząc się rano do pracy wgłobiła kawałek drzwi auta na wrednym murku. Bo wychodzi z siebie i staje obok. Bo rozkłada ją betonowy NFZ. Bo znów zabrała pracę do domu. Bo ma ochotę rzucić talerzem. Bo tak.

Ale w wolnej chwili, przy chandrze, pomiędzy pacjentami, na światłach, w kolejce do kasy, w chwili spokoju- bierze do ręki swój smartfon, przegląda galerię zdjęć i uśmiecha się do swoich chłopaków. Do chłopaków robiących miny, pluskających się w morzu, roześmianych, usmarowanych w piasku, soku z wiśni, z piłką, na hulajnodze, śpiących, skaczących. Wcinających rogaliki, pijących espresso i kawkę zbożową.
Po prostu patrzy. Patrzy i też się do nich uśmiecha.

I wtedy akumulatory się ładują.

Bo to świat Mał-żony. Bo jest od tych dwóch facetów uzależniona. Bo nie ma na to leku.