sobota, 1 marca 2014

Eksperyment

Lato 2013. Znużona dojazdami samochodem do pracy, Mał-żona postanowiła wypróbować rower. Miał to być rodzaj eksperymentu naukawego. Celem było zbadanie możliwości połączenia PKP z jednośladem. 

Naprawdę nie miałam pierwotnie zamiaru aby pisać tu o bezgranicznej głupocie, jednak życie serwuje nam pełno jej przykładów no i przeciez nie pozostanę wobec tego obojętna. 

Przejazd z domu na dworzec PKP w mojej wsi zajął mi 5 minut. Kupiłam bilet do miasta i zapytałam pro forma czy za rower coś płacę. Bilet mój kosztował 8zlotych. Przewóz roweru - drugie tyle... 

Kiedy pociąg podjechał, zrozumiałam że popełniłam błąd. Sama nie byłam w stanie otworzyć drzwi oraz nie byłam w stanie wrzucić roweru do środka. Konduktor w podskokach zdematerializował się. Gdyby nie pomoc jakiegoś starszego pana, który jako JEDYNY nadciągnął z odsieczą jak spod Wiednia, nie pojechałabym. 

Podróż ma trwała 20 minut. Było to o 20 za długo. Rower skutecznie tarasował przejście innym pasażerom, którzy wymieniali między sobą niewybredne komentarze. Czułam się fatalnie. Konduktor zwrócił mi uwagę, że rower powinnam wsadzić do specjalnego przedziału dla rowerów. Przyznałam rację, pytając gdzie taki przedział znajdę aby zaraz się tam przenieść. Konduktor wytłumaczył mi, że... takiego przedziału w tym pociągu NIE MA! 

Po dotarciu do miasta, na dworzec główny, chciałam wysiąść jako pierwsza aby odblokować ludzi którzy napierali za mną i aby im wygodniej się wysiadało. Obok mnie stała kobieta z wózkiem i z dwójką dzieci. Równie skutecznie tarasowała przejście. Ku memu ogromnemu zdziwieniu NIKT nas nie przepuścił. Wysiadłyśmy jako ostatnie, a ludzie wchodzili nam na plecy. W efekcie ja pomogłam wynieść jej wózek, ona mi rower. Znalazłyśmy sie na peronie 5, z którego wydostać się można tylko po schodach. Nie muszę dodawać, że nie ma na nich choćby równi pochyłej dla sprowadzenia wózka/roweru/bagażu itp. Jedynym wyjściem z sytuacji było przejście przez tory, jest tam bowiem takowe dla celów wewnętrznych. Strzeżone przez sokistów. Jak już wiemy z poprzedniego wpisu, cele wewnętrzne nie podlegają żadnej dyskusji. 

Ryzykując wlepienie mandatu, przebiegłyśmy przez to przejście wykorzystując chwilę nieuwagi straży. 

Przeprawa przez nieustannie przebudowywane miasto też wydłużyła mi czas dojazdu z dworca do pracy i w sumie zrobiło się 40 minut. Ale przejażdżka przez park w godzinach porannych troszkę osłodziła trudy.

Powrót. 

Kupiłam bilet płacąc znów jak za zboże, za siebie i za mój rower. Podeszłam do pociągu i zapytałam konduktora gdzie (i czy w ogóle) jest przedział do przewozu rowerów. Akurat ten przedział był obok mnie. Konduktor stał i patrzył z drwiącym uśmiechem jak szamoczę się z rowerem. 

Przedział dla rowerów okazał się być przestrzenią ZAŁADOWANĄ osobami po spożyciu lub w trakcie spożywania piwa. W powietrzu unosił się zapach przetrawionego piwa. "Zaparkowałam" pojazd i uciekłam na korytarz aby przeżyć. Gdy pociąg ruszył, kilkakrotnie biegałam łapać rower, który wskutek jazdy chyba po tragicznie "wybrzuszonych" torach co chwilę przewracał się wzbudzając żywe zainteresowanie panów po spożyciu. 

Przy wysiadaniu jedyną osobą, która pomogła mi, był nastoletni chłopak. Oczywiście został wyśmiany przez pijaków rzucających różne podteksty. Myślę, że następnym razem już się niestety zastanowi zanim komuś pomoże.

Zdarzyło mi się jeszcze dwa razy powtórzyć ten sam eksperyment. Za każdym razem było podobnie. Któregoś dnia zostałam jeszcze zmoczona niebotyczną ilością deszczu, ponieważ na świeżo oddanym do użytku zadaszonym peronie... przeciekał dach. Woda lała się strumieniami po ścianach zalewając peron, a w przejściu podziemnym płynęła wartko rzeka deszczówki. 

Podsumowując. Chciałam zaoszczędzić czas i pieniądze oraz wsadzić do mojej codzienności trochę ruchu. Za bilety w jednym dniu zapłaciłam w sumie około 30 złotych. Podróż z domu do pracy zajęła mi 40 minut i tyle samo z pracy do domu. 

Samochodem jadę 35 do 45 minut, w zależności od korków w mieście i zamkniętych przejazdów kolejowych po drodze. Średnio zużywam paliwa za około 25 złotych. 

I zdecydowanie mniej denerwuję się za kierownicą auta. 

Rozważamy z Małżem emigrację. Nie z powodu samego roweru oczywiście. Ale tęsknimy za normalnością.